Żółta kokarda.
Słyszeliście o takim zjawisku? Może jeśli jesteście szczęśliwymi posiadaczami czworonożnego szczekającego przyjaciela to hasło „Projekt Żółta Kokarda” lub „Yellow Dog Project” mogło obić się o wasze uszy.
Dla wszystkich nieświadomych:
Żółta kokarda przy obroży lub na smyczy psa to nie jest modna ozdoba, ale ważna wiadomość do otaczających go ludzi. Psiak nie zakomunikuje Wam:
„Hej! Proszę nie zaczepiaj mnie, nie próbuj głaskać lub karmić, trzymaj też z daleka ode mnie swojego psa.
Potrzebuję przestrzeni i spokoju”
Powie Wam to właśnie jego żółta kokarda.
Wśród szczęśliwych merdających ogonami czworonogów są też takie, które niosą ze sobą pewien emocjonalny trudny bagaż – czy to z powodu wcześniejszych zaniedbań, czy życia w schronisku lub na ulicy, z powodu przebytych zabiegów i chorób. Na nieproszony kontakt reagują strachem lub agresją. Potrzebują uszanowania ich przestrzeni.
Dlaczego ja w ogóle o tym piszę, przecież nawet nie mam psa?!
Dlatego, że tak naprawdę to program „żółta kokarda” mógłby obejmować także ludzi potrzebujących własnej przestrzeni i respektowania jej granic. I ja się do tej grupy zdecydowanie zaliczam.
Po raz pierwszy usłyszałam o tym programie w ubiegłym roku w podkaście Blimsien „Rurki z kremem” (odcinek „Jestem w nastroju niedotykalnym„). Bardzo to we mnie wtedy zagrało. I na jakiś czas przygasło. Kwarantanna i izolacja całkiem dobrze odseparowały mnie od ludzi, nadmiernego towarzystwa i obcowania z innymi. Aż za dobrze – nawet dla takiej introwertyczki jak ja.
Jednak to tylko chwilowe (mam nadzieję!) rozwiązanie. Ważne jest, żeby żyć z ludźmi i pomiędzy nimi. Ważne są społeczne więzi, przyjaźnie, kontakty, interakcje. Ważne jest też szanowanie granic innych, bo nawet jeśli nasze własne sięgają bardzo daleko – to niekoniecznie tak dużą tolerancję posiada też nasz partner czy rozmówca.
Panna niedotykalska
Nie lubię dotyku obcych mi osób, czasem wyzwaniem dla mnie jest uścisk dłoni, ale rzecz jasna nie uciekam wtedy z krzykiem, pewne normy społeczne stają się po prostu akceptowalne i tolerowane. Ale już wszelkie głaskanie, poklepywanie po plecach czy choćby trzymanie ręki na moim ramieniu wykracza daleko poza moje osobiste granice. Z tego samego powodu nie jestem ulubioną systematyczną klientką salonów beauty i fryzjerów. Ukochane zajęcia jogi stają się udręką kiedy nagle okazuje się, że będziemy ćwiczyć w parach z obcymi sobie ludźmi. Mam wtedy ochotę zebrać swoje zabawki i ewakuować się z wielkim fochem. Nie tak się mieliśmy bawić!
Zawsze tak miałam. Już jako dziecko nie lubiłam tańców w parach (o zgrozo, 8 lat w zespole tanecznym!), kontaktowych sportów drużynowych, podawania sobie dłoni w kościele na mszy i przytulania do „psiapsiółek”. Na wszelkiej maści weselach i zabawach moment kiedy wjeżdża „Grek Zorba” lub „Jedzie pociąg z daleka” i spocony facet lub rozchichotana kobieta usiłują siłą wyciągnąć mnie na parkiet, każą dotykać swoich bioder (!!!) lub gołych ramion i jeszcze świetnie się przy tym bawić – to jest ten moment w którym myślę tylko o tym „po co ja tu przyszłam? Trzeba było wyjść, schować się, złamać nogę, zacząć palić i siedzieć na ogródku”.
To jest właśnie ten moment, w którym chciałabym, żeby na mojej szyi zawisła ogromna jaskrawa żółta kokarda. Mój jasny komunikat – „Proszę, nie rób tego”.
Potrzebuję uszanowania mojej przestrzeni. Potrzebuję uszanowania tego, że jestem wrażliwcem i dotyk (każdy, a już z pewnością ten niespodziewany, spontaniczny) jest dla mnie czymś bardzo intymnym i zarezerwowanym tylko dla bliskich mi ludzi. Potrzebuję też poczucia pewności, że moje granice pozostaną nienaruszone. Chcę czuć się bezpiecznie. I nie chcę wciąż od początku każdemu z osobna tłumaczyć dlaczego „tak mam”. Ach jak wiele rozwiązałaby żółta kokarda…
Na Chwilę
Nie wiem jak wielu/wiele spośród Was równie intensywnie odbiera dotyk. Może myślicie sobie, że to przesada?
Jeśli tak to przypomnijcie sobie kiedy ostatnio byliście w nastroju „NA NIE”. nie mieliście ochoty na rozmowy, ktoś wkurzył Was w pracy, dzieciaki zrobiły awanturę cholera wie o co, partner się obraził, stanęliście jak zwykle w najwolniejszej kolejce, a auto przed Wami prowadzi ewidentnie niedzielny kierowca z towarzyszką w berecie. I właśnie wtedy, dokładnie wtedy, kiedy macie ochotę zniknąć na parę chwil, złapać oddech, żeby nie zacząć gryźć i kopać miotając przekleństwa, wtedy ktoś chce koniecznie z Wami pogadać, opowiedzieć o sąsiadce z dołu, pokazać coś nie-sa-mo-wi-cie ważnego.
A wy spokojnie zakładacie żółtą kokardę. I macie święty spokój. Druga strona odpuszcza „Aaaa ok, rozumiem, spoko! pogadamy za chwilę” i daje Wam czas na uspokojenie się. Daje Wam PRZESTRZEŃ na własne emocje. Dla mnie bomba!
Kto pyta nie błądzi
Pewnie żółta kokarda pozostanie tylko przywilejem psiaków, ale zostawię Was z jedną ważną myślą. Pytajcie.
Każdy z nas ma swoje własne granice tolerancji. Jeśli Wy nie macie nic przeciwko dotykowi – zapytajcie drugą osobę „Czy to jest ok? Mogę?”. Jeśli prowadzicie zajęcia zapytajcie zanim wydacie polecenie „A teraz chwytamy się za ręce”, albo „Uwaga, dobieramy się w pary” lub „teraz Ty pokażesz całej grupie” (o zgrozo! to już temat na kolejnych kilka akapitów) omówcie na spokojnie czy taka formuła jest akceptowalna dla wszystkich. Nie zliczę z ilu zajęć zrezygnowałam bojąc się, że będę zmuszana do takich praktyk. Chętnie wróciłabym na jogę, zaczęłabym tańczyć albo zaliczyłabym babski wyjazd na warsztaty i kobiece kręgi. Jednak myśl o takiej bliskości z nowo poznanymi osobami mnie paraliżuje. Być może już zawsze tak będzie, a być może kiedyś przyjdzie do mnie większa otwartość. Nie wiem. Pracuję nad tym, ale nie chcę robić niczego wbrew sobie. Praca nad sobą to też akceptowanie pewnych własnych cech charakteru, nie walka z nimi.
Zupełnie inaczej jest w obecności moich bliskich i przyjaciół. Uwielbiam przytulanie, nie mam żadnych oporów i obiekcji wobec ich dotyku. Podobnie z lekarzem, który dotyka mnie podczas badania – ten dotyk jest dla mnie całkowicie pozbawiony ładunku emocjonalnego. Dotyk fizjoterapeuty podczas masażu moich ciągle pospinanych mięśni, z którego usług korzystam systematycznie dwa razy w miesiącu od wielu lat, również nie stanowi dla mnie problemu, niesie ulgę. Nie uciekam od ludzi (jeśli nie muszę), staram się nie wycofywać z życia (co bywa utrudnione z powodu mojej choroby – IBS), a korzystać z niego tak jak mogę i umiem. Na swoich zasadach i w obrębie własnych granic.
My, niedotykalscy, wcale nie chcemy się izolować. Chcemy się tylko czuć bezpiecznie w towarzystwie i mieć ten wewnętrzny spokój, że nasze granice nie zostaną naruszone bez naszej zgody. Zupełnie tak, jak gdybyśmy mieli na szyi żółtą kokardę.